No chwilkę to zajęło. Chciałem odczekać, żeby zobaczyć jak wiele bzdur przewinie się na temat Afganistanu. Popcorn, piwo, orzeszki. W sumie mógłbym przeżyć ostatnie kilka dni siedząc i delektując się telewizją jak programem satyrycznym i to bez względu na to, do której stacji newsowej tutejszej czy tamtejszej zaniosłyby mnie przyciski pilota.
Żeby tylko to jeszcze było śmieszne, a nie tragiczne.
Pierwszy moment, który podniósł mi ciśnienie to orędzie wygłoszone przez obecnego prezydenta Bidena. Komunały na temat „brania odpowiedzialności”, „kończenia wojny” oraz „wyprowadzania wojsk z Afganistanu” wywołały u mnie kompulsywne skoki żołądka. Nikt, absolutnie nikt w mediach nie odniósł się do faktów oraz nie powiedział wprost, że całość orędzia to farsa. Skierowana na rynek wewnętrzny oraz są pisowską metodą przykrywania kłamstwem swojej nieumiejętności. Gigantycznej porażki wynikającej ze słabości obecnej prezydencji oraz rozrywającej USA siły inercji.
To jak było faktycznie? Cytując pewnego norweskiego barda: „Let’s find out”.
Herbatka z Talibami
Wycofanie się z Afganistanu było jedną z obietnic wyborczych prezydenta Donalda Trumpa. Ten, pomimo sprzeciwu wojskowych, niemal od początku swojej prezydentury dążył do zakończenia okupacji Afganistanu. Pozostawał także głuchy na argumenty o tym, że wyprowadzenie wojsk doprowadzi o chaosu i pomoże Talibom przejąć władzę. Sensem tej polityki było sięgnięcie jeszcze do głębokich lat 80. Mało kto pamięta, że były kiedyś takie czasy, gdy w Białym Domu Ronald Reagan podejmował herbatką „afgańskich wojowników wolności” omawiając z nimi rozmiar zbrodni wojennych sowietów. Efektem tych rozmów były inwestycje liczone w miliardach dolarów, które dla Afgańczyków oznaczały szkolenia CIA oraz dostawy uzbrojenia. W tym przenośnych pocisków Stinger, które zniwelowały przewagę powietrzną sowietów.
Jak ta herbatka skończyła się dla ZSRR wiemy wszyscy. Jak się okazało mniej więcej półtora roku temu podobne spotkania przy herbatce odbywały się także za poprzedniej prezydencji w USA. W lutym ubiegłego roku z niebytu wyszła wiadomość, że w Doha, stolicy Kataru przedstawiciele Stanów Zjednoczonych podpisali porozumienie z Talibami o zakończeniu okupacji tego kraju. Porozumienie to, podpisane nota bene przez Mike’a Pompeo miało na celu utorowanie drogi do rozpoczęcia rozmów pomiędzy zwaśnionymi grupami wewnątrz Afganistanu. W zamian za wycofanie wojsk Talibowie zobowiązali się do zwalczania siatki terrorystycznej Al Kaida oraz dżihadystów Państwa Islamskiego. W sieci do dziś można znaleźć zdjęcie, na którym specjalny wysłannik USA Zalmay Khalilzad oraz polityczny przywódca talibów Abdul Ghani Baradar podają sobie ręce po podpisaniu dokumentu. Porozumienie zawierało jeden bardzo istotny punkt – zakończenie wycofywania wojsk miało nastąpić w 14 miesięcy od jego podpisania, co przypadało na początek maja b.r.
O samym porozumieniu Mike Pompeo wypowiadał się nie raz wskazując, że będzie to prawdziwy test dla starań o pokój w Afganistanie. Po stronie kluczowych szans dla regionu dostrzegał zmniejszenie przemocy. Jeżeli wycofywanie wojsk wywoła falę przemocy lub walk, stanie się porażką na wielką skalę dla obu stron. Jak widać po obecnej sytuacji bardzo dobrze pamiętają o tych słowach Talibowie. Pompeo przestrzegł też w tamtym czasie przywódców talibów, by nie utożsamiali zawarcia porozumienia z przyznaniem się USA do porażki. „Wiem, że jest wielka pokusa, by ogłosić zwycięstwo. Ale zwycięstwo Afgańczyków nadejdzie dopiero wtedy, gdy będą mogli żyć w pokoju i dobrobycie”, podkreślił.
Porozumienie zaowocowało ponadto wspólnym wystąpieniem w Kabulu afgańskiego prezydenta Aszrafa Ghaniego, sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, oraz szef resortu obrony USA Marka Espera, który powiedział wtedy: „Jeśli talibowie będą przestrzegali porozumienia, to Stany Zjednoczone rozpoczną oparte o warunki – powtarzam, oparte o warunki, redukowanie wojsk”. Mówił o „kluczowym momencie w procesie pokojowym”. Ghani podkreślił, że jest pewien, iż w afgańskim społeczeństwie panuje zgodna wola osiągnięcia pokoju. „Dzisiejszy dzień może być momentem, w którym przezwyciężamy przeszłość”, podkreślił prezydent Afganistanu. Do wglądu tutaj. Tak wyglądał luty 2020, środek pandemii w którym wiele z powyższych informacji nam tak jakby uciekło
Alea Iacta Est
Po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych zrozumiałe dla wszystkich stało się, że zmieni się cała polityka zagraniczna. Dość powiedzieć, że ponadpartyjne porozumienia o blokowaniu NordStream2, inwestycje w Trójmorze czy w końcu ścianę wschodnią zmienią swoje priorytety. To, w jak tragicznej formie każda z tych trzech powyższych aktywności znalazła się obecnie, to temat na oddzielny długi wpis. Dość powiedzieć, że, cytując tu byłego ministra spraw zagranicznych i zarazem korespondenta z Afganistanu, Radka Sikorskiego, zrobiliśmy Amerykanom laskę. Ku ich wielkiej radości oraz nie dostając nic w zamian.
Zmiany jakie nastąpiły nie dotyczyły tylko nas, ale również wszystkich miejsc na świecie, gdzie Amerykanie mają rozlokowane wojska, w tym Afganistanu. Opieszałość, z jaką USA wycofywało się z Afganistanu była tak dramatyczna, że dotrzymanie terminów uzgodnionych w Katarze stała się niemożliwa. Dlaczego tak się stało? Przyczyn było kilka. Wróć do fragmentu, gdzie pisałem o oporach generałów. Im ciężko się dziwić -to drugi Wietnam, gdzie kilkanaście lat obecności wojskowej i liczne ofiary wśród żołnierzy okazały się bezcelowe. Nie bez znaczenia pozostaje także fakt, że obecny prezydent wybrany z ramienia partii demokratycznej był dość oporny w podejmowaniu decyzji związanych z wycofaniem, a co za tym idzie honorowaniem ustaleń swojego poprzednika. Wszak ciężko wytłumaczyć prostemu amerykańskiemu wyborcy głosującemu na Demokratów, że ktoś tam w Azji odmawia przyjęcia amerykańskiej demokracji. W szczególności gdy na co dzień próbuje się zmieniać republikańskie USA w demokrację właśnie oraz wszelkie głupoty wprowadzane przez swój gabinet tłumaczy się mityczną „wolą większości”. Bidenowi opuszczanie Afganistanu było nie w smak bardzo i to od chwili zaprzysiężenia. Jeszcze na konferencji 8 lipca, gdy wycofanie było już tylko kwestią czasu, perorował, że że przejęcie władzy przez talibów nie jest nieuniknione, Talibowie nie są „porównywalni pod względem możliwości” z afgańską armią oraz nie można wykluczyć, że afgańska armia w rzeczywistości będzie w stanie pokonać Talibów sama. Na pytanie powołujące się na dane wywiadowcze przewidujące upadek afgańskiego rządu w chwilę po wycofaniu powiedział, że to oczywista nieprawda. Słowem – „żadnych” podobieństw z Wietnamem, żadnej ewakuacji z dachu ambasady. „Nie odejdziemy tak po prostu”. Aż ciężko w ten cynizm uwierzyć, co nie? No to zerknij poniżej.
Czas biegł, a Talibowie zaczęli się niecierpliwić. Minął termin majowy, a ruchów związanych z wycofywaniem wojska nie było widać. Co zrobili? Dokonali rzeczy niemożliwej i pokazali, że są w stanie zjednoczyć cały naród. Telewizja i komentatorzy są zaskoczeni tym jak szybko postępowała ofensywa Talibów w Afganistanie, choć słuchając tych kocopołów ma się wrażenie, że w mediach pracę rozpoczęli ludzie używający słów, których znaczenia nie rozumieją. Ofensywa to działania wojskowe. Talibowie w większości prowincji zachowywali się jak wkraczające siły porządkowe lub policja, a prowadzenie działań wojennych miało bardzo ograniczony zakres. Co więcej, większość lokalizacji witała Talibów z radością. Dlaczego? Afganistan jest krajem islamskim. 99,75% populacji deklaruje tam że wyznaje islam. Niemal wszyscy z nich – jak podaje artykuł z 2017 (czyli czasie, gdy Talibowie od 16 lat nie mieli już wpływu na opinię publiczną) zamieszczony na Paw Research Center aż 99% uważa że kraj powinien być rządzony prawem szariatu. To więcej niż w Iraku (91%) oraz w Pakistanie (84%). Co więcej – Afganistan jest jednym z najbardziej radykalnie islamskich krajów na świecie. Jako taki porządek gwarantowało tam utrzymanie tysięcy żołnierzy z zagranicznych kontyngentów, głównie ze Stanów Zjednoczonych, którzy codziennie narażali życie za nie swoją sprawę. Często mówi się o tym, że Amerykanie mieli za cel zaprowadzić tam demokrację i tak się stało. Władzę w Afganistanie przejęli ci, którzy – wszystko na to wskazuje – wyrażają wolę narodu.
Pacta sunt servanda
Słyszałeś w telewizji, że Talibom nie wolno wierzyć, prawda? No cóż. Dziś pojawiła się informacja o tym, że nastąpiła pierwsza udana współpraca USA i talibów. Ci drudzy, na prośbę Amerykanów odgonili Afgańczyków od lotniska w Kabulu, by Amerykanie mogli spokojnie przeprowadzić swoją ewakuację. Co więcej, Talibowie pamiętali też o swoich zobowiązaniach traktatowych dotyczących terroryzmu – W dniu dzisiejszym Lider afgańskiej komórki ISIS stracił głowę wraz z nastaniem Islamskiego Emiratu Afganistanie. Stracił ją dosłownie. Pojawiają się informacje o tym, że lokalni przywódcy kojarzeni z ISIS lub Al Kaidą są sukcesywnie usuwani. Wszystko na tą chwilę wskazuje na to, że Talibowie, pomimo dość egzotycznego podejścia do kwestii kultury, kobiet, religii oraz wolności w jednym są godni zaufania- dotrzymują bardzo literalnie słowa danego w traktacie.
Trochę dotyka mnie larum, które podnosi się w telewizji na temat tego, jak straszny dramat szykują Talibowie ludności cywilnej, w tym w szczególności kobietom. Oczywiście – dotykają mnie do żywego historie tego, jak Talibowie rządzili poprzednio i jak wyglądały warunki życia kobiet w poprzednim systemie, ale póki co nic nie wskazuje, by cokolwiek z powyższych się działo dziś. Jest też coś, czego media dziś nie potrafią lub nie chcą pokazać. To kwestie różnic kulturowych, który nie zatrze się w żaden sposób. Dość będzie spojrzeć jak różnie postrzegamy świat w obrębie naszych najbliższych sąsiadów oraz jak różne odłamy religijne ukształtowały prawa kobiet czy zasady zachowań społecznych, by zrozumieć, że świat nie jest czarnobiały. W Polsce są strefy wolne od LGBT, w USA podobno biją murzynów, w Hiszpani od tego roku edukacja seksualna zaczynać się będzie w wieku 6 lat, w Szwecji żeby się bzyknąć i nie zaliczyć odsiadki najbezpieczniej jest odklikać zgodę w apce. W Etiopii, Somali i Erytrei obrzezanie dziewcząt jest codziennością, w Tajlandii całe rodziny utrzymywane są przez kluczowe inwestycje w postaci Lady Boyów, a Meksykanie nie potrafią zrozumieć dlaczego reszta katolików nie czci Santa Muerte, która obdarza ich darami. We wszystkich tych miejscach prawo, zwyczaje czy w końcu zachowania kulturowe kreowane są przez lokalne wierzenia oraz ich interpretacje. Wymaganie, by w tym najbardziej ortodoksyjnym islamskim kraju zapanowały standardy „cywilizowanego świata” to ideologiczna utopia albo europocentryczne ograniczenie umysłowe.
Obserwuję z nieukrywanym zaskoczeniem wiadomości, gdzie reporterka CNN krąży wśród bojowników filmując ich oraz poszukując dowodów na ich brutalność. Obecność kobiety wśród nich na ulicy to najlepszy dowód na to, że nawet twardogłowy beton religijny potrafi przemyśleć swoje postępowanie. Pojawiają się informacje na temat tego, ze Talibowie biegają od domu do domu poszukując niezamężnych dziewcząt na niewolnice seksualne, ale póki co brzmi to wszystko jak typowy sezon ogórkowy. Wystarczy popatrzeć na relacje w telewizji by sobie uświadomić na czym opierają się obecne media. Oczywiście, martwię się czy te wszystkie rzeczy nie wydarzą się za moment, gdy prawo szariatu dojdzie do skutku, ale póki co wygląda to wszystko jak fantazje seksualne lewicujących redaktorów. Talibowie znani są z tego, że postrzegają Koran niczym nasi lokalni Biskupi. W poprzedniej kadencji zabraniali prognozowania pogody, bo uznawali to za formę czarnej magii, ale tak mówiąc szczerze – jeżeli taki poziom intelektualny prezentuje większość społeczeństwa Afgańskiego, to czy rzeczy uznawane przez nas za szaleństwo i ciemnogród faktycznie nie mają szerokiego poparcia w społeczeństwie?Jeżeli myślisz inaczej powiedz to dziewczynom walczącym o dopuszczalność aborcji nieodwracalnie uszkodzonych płodów w Polskim prawie.
Epilog czyli komentarz jaki napisze przyszłość
W całym tym chaosie informacyjnym zaskakująca jest jeszcze jedna informacja, która pojawiła się wczoraj w Washington Post. W nim to Ahmad Masud, syn przywódcy mudżahedinów i Sojuszu Północnego Ahmada Szaha Masuda (zginął dwa dni przed zamachami z 11 września), oznajmił, że kontroluje część terytorium Afganistanu i zamierza walczyć z talibami. Zaapelował też do USA o pomoc. Jeżeli cokolwiek tragicznego można wyobrazić sobie w kontekście sytuacji w Afganistanie, to właśnie „Stille Hilfe” dla powyższych. Różne nieszczęścia mogą dotknąć jeszcze ten kawałek Azji, ale pogłębienie tej wojny domowej może być dla wszystkich koszmarem. Dziś Afganistan powinno zostawić się samemu sobie kontrolując jedynie, by ekstremizm reprezentowany przez Al Kaidę i Państwo Islamskie nie znalazł pożywki na miejscu w formie takiej, jak przed 2001r. To, co jest w historii tej wojny najtragiczniejsze, to fakt, że wszystko wskazuje, iż kolebka terroryzmu znajdowała się w Pakistanie, a Afganistan był jedynie doskonałym terytorium werbunkowym dla tych wierzących zbyt mocno. Potwierdziło się to w 2009, gdy rząd Pakistanu zezwolił talibom na sprawowanie władzy sądowniczej w dolinie Swat na północy Pakistanu oraz chwilę później, gdy wyszło na jaw, że Osama Bin Laden mieszkał w Abbottabadzie pod okiem i ochroną służb Pakistanu.
Rzeczą absolutnie pewną jest to, że prezydencja Bidena idzie na rekord. O ile od jakiegoś czasu mówi się otwarcie, że rządy Noblisty, Baraka Obamy, były najgorszą prezydencją w historii Stanów Zjednoczonych, tak dokonania jego vice presidenta postawiły sobie najwyraźniej cel, by przebić to dno i zapukać od spodu. W tym kontekście pytanie retoryczne z twitta Trumpa sprzed kilku dni treści: 'DO YOU MISS ME YET’ w czasach prawd medialnych brzmi dość poruszająco. Symptomatyczne jest to, że zarówno historia tego wyjścia z Afganistanu jak i udziału nielubianego prezydenta mutuje w przekazach dnia i zaczynają się pojawiać nieśmiałe próby przeniesienia odpowiedzialności za obecny chaos w trakcie wycofywania na poprzednią prezydencję. Ta, od czasów zaprzysiężenia Bidena (a nawet i wcześniej) w przekazach dnia nie odpowiada jedynie za tegoroczne katastrofalne opady śniegu w Teksasie. Choć zapewne, ktoś już tam kombinuje jak zrobić, żeby była im winna.
Dobra, niech chociaż kawałek do tego posta będzie z jakimś dystansem do rzeczywistości w mediach.