Rocznica śmierci podobno. Podobno, bo wiele wskazuje na to, że to najbardziej udana mistyfikacja międzywojnia na samym początku wojny, choć wszyscy dostojni historycy by mnie za to zrugali. Bo oni lubią jak nieboszczyki leżą tam, gdzie zapisali, że ich pochowano. Wąskie grono ludzi oderwanych granatem od rzeczywistości lubi jednak myśleć, że Witkacemu udało się zemrzeć dopiero w 1969 w Łodzi. W tym lubię tak sobie czasami myśleć i ja.
Gdybym był bogaty kupowałbym Witkacego. Za oczy na portretach, ale to tylko pretekst, bo obraz jak obraz. Parę kresek, z którymi nasz rozum i zmysły robią sobie jakiegoś dziwnego tripa. Warto dodać, że w takich chwilach odtwarzają to, co Witkacy najczęściej malował z natury pod wpływem substancji psychoaktywnych, jest to więc pierwsza i jak dotąd jedyna udana metoda, w której komuś udało się ominąć prawo w zakresie dystrybucji substancji zakazanych (a przynajmniej ich skutków).
Ale Witkacy to artysta kompletny. Obraz, sztuka teatralna, fotografia i milion cytatów z życia, dlatego wszyscy, którzy nie mają kasy na kupowanie jego bohomazów – wypijmy dziś lampkę czegoś mocniejszego, by popatrzeć na rzeczywistość w inny sposób.
Czasami, nie będąc artystą, też można. Byle nie za często.
’Ale pecha mam. Wczoraj, kiedy robiłem pipi w lesie i zapatrzyłem się na krajobraz, bąk koński uciął mnie w kutasa. Spuchło to jak balon i myślałem, że odpadnie. Ale jodyna i Staroniewicz uratowali to cenne utensylium dla przyszłych pokoleń. Dziś jest tylko czerwone, ale może jeszcze odpadnie. Jak odpadnie, to Ci przyślę w formalinie.’
List do żony, 20 VII 1926, Zakopane