Sztil. Miałem wrażenie, że łajba płynie po powierzchni jakiejś gigantycznej galaretki, która zaczęła właśnie gęstnieć i zastygnie w mgnieniu oka zatrzymując nas w tym środku niczego. Za chwilę pewnie szarpiąc się z żyłką zostawię w tej wodzie długi tunel. Za łajbą linka kreśliła swój własny kilwater, a my sunęliśmy przechodząc do kolejnego punktu z nadzieją na łososia lub jakiegoś konkretnego dorsza. Niespieszne i leniwe kilka węzłów.
-‘wiesz jaka jest różnica między workiem marynarskim a rybackim?’
-‘piejesz do mojego plecaka’ – uśmiechnąłem się patrząc na wojskową kostkę, która jeszcze dzień wcześniej wyglądała na jedyną zadowoloną z fali. Latała z burty na burtę w rytm fal rzucających naszą łupiną.
-‘worek marynarski waży 30kg, rybacki 30 ton. Powinieneś sobie kupić worek, bo ten twój pindel następnym razem zgubimy’
-‘ty tak nie narzekaj, bo jakiś prowiant w niej jeszcze mam. Jak nic z trola nie wyjdzie przynajmniej będzie co do gęby włożyć.’
-‘Spokojna twoja rozczochrana. Ryba będzie’.
Zanim ściągnęliśmy trola zalałem grubo mieloną kawę wrzątkiem. Pół kubka kawy, pół wody. Kupka zbrylonego cukru na oko i jedna dyżurna łyżeczka, którą oblizuje ten, kto miesza ostatni. Kożuch kawy powinien unosić się przez chwilę na wierzchu, żeby oddać otoczeniu zapach. Fusy opadną dopiero za chwilę, wtedy gdy zamieszasz. Dopiero tutaj zauważyłem, że mieszam zalewajkę podświadomie, gdy sam zapach zlewa mi się już z tłem pomieszczenia. W zębach papieros, wilgotne i pachnące morzem ciuchy, chociaż tego też już nie czujesz. Wszystko wkoło włącznie z Tobą pachnie wodą i rybą. Jest gdzie się ogrzać, jest gdzie posadzić cztery litery, a łajba na dodatek lekko kołysze Cię na powierzchni. Luksus, który doceniasz dopiero po chwili doznanej niewygody. Każdy łyk kawy dopieszcza Cię pokazując jak wielką wagę mają te małe przyjemności, gdy tylko przestajesz ich mieć w nadmiarze. Nie wiem, czy miałem jeszcze jakieś chwile w życiu, w których czułbym bardziej to, że żyję.
Musiała minąć setka lat, żeby połów dorsza stał się tak wykwintną
przyjemnością mieszczucha. Dawniej połów masowy dorsza na Atlantyku
wyglądał trochę inaczej. Statki wychodziły na żaglach w morze wioząc na
pokładzie kilkadziesiąt małych łodzi. Gdy żaglowiec trafił do wybranego
punktu na mapie, na chwilę przed świtem do każdej z nich wsiadał rybak z
wiadrem zanęty oraz podręcznym kompasem. W doris, bo tak nazywały się
te szkraby, rozwijał mały żagiel po czym ruszał na ryby oddalając się od
macierzystej łajby nawet na 30km. Łupina o długości 5m na Atlantyku nie
jest zbyt stabilnym stanowiskiem pracy. Można tu oczywiście patrzeć
romantycznie na tę pracę przez pryzmat historii pewnego Starego
Człowieka z książki Hemingway’a, ale to także nie jest takie proste i
wyjątkowe. Spróbuj zerknąć na podłogę w pokoju i odłożyć na niej
trzykrotność swojego wzrostu. Dodaj jakieś półtora metra w szerokości.
Teraz wyobraź sobie, że masz tylko tyle przestrzeni oraz po horyzont
niespokojnej wody. Mi to wystarczyło tak bardzo, że nie musiałem już
dodawać charakterystyki tych miejsc na oceanie, w jakich zazwyczaj się
dorsza poławia – ze zmienną pogodą, gdzie burze, mgły i góry lodowe są
na porządku dziennym.
W końcu sam połów – ten także był wyzwaniem.
Na lince o długości ponad kilometra masz przyczepione prawie tysiąc
haczyków z przynętą. Co 2 godziny zbierasz liny. Gdy ryb jest mało
odczepiasz je i zarzucasz linę ponownie. Gdy jednak połów się udał
wyciągnięcie liny z duża ilością ryb bywało dość trudne. Kolejna
przeszkoda to wielkość doris – w 5 metrach długości nie zmieścisz zbyt
wiele i trzeba było wracać na macierzystą łajbę się rozpakować. Co
ważniejsze, to nie limity wyznaczały Twój koniec dnia pracy. Łowiło się
tak długo, jak pozwalało na to morze. Bez przerw na obiad,
piętnastominutowych odpoczynków czy znormalizowanego osprzętu bhp. Obiad
spożywałeś na łajbie z tego, co zabrałeś ze sobą– zazwyczaj czerstwy
chleb z dorszem plus coś regionalnego z portu (w przypadku
Portugalczyków ze zdjęcia poniżej najpewniej były to oliwki). Do tego w
Twojej pracy masz zagwarantowany przez kapitana pełny socjał – raz w
miesiącu dostajesz czyste ubrania, raz w tygodniu bieliznę. Kąpieli nie
było, bo zapas słodkiej wody na cele sanitarne był ściśle reglamentowany
do 1 litra na dobę.
O co tyle zachodu? O morskie złoto. Dorsz to ryba, która nas nie tylko od wieków karmiła, ale chyba przede wszystkim uratowała przed śmiercią głodową połowę Europy i to niejeden raz. Dawniej suszone i solone mogły czekać w spiżarniach nawet ponad rok. O dorsza też byliśmy gotowi po raz pierwszy od II Wojny Światowej zrezygnować ze zgniłego pokoju. Wielka Brytania prowadziła wojny dorszowe z Islandią. Duńczycy ganiali się w brutalny sposób z brytyjską ochroną wybrzeża, a to, że Grenlandia wystąpiła ze Wspólnoty Europejskiej było głównie powodem przełowienia jej łowisk przez Niemców i (a jakże) Wielką Brytanię. Brytole nie na darmo wałęsają się wszędzie w poszukiwaniu dorsza, wszak fish&chips z niedorszowatymi potrafi konserwatywnych brytoli zniesmaczyć. W Nowej Fundlandii o dorsza walczyli Kanadyjczycy z Hiszpanami. Wielkie spory małych ludzi też nie zakończyły się za dobrze – legendarne wręcz bogactwo wód okalających Nową Fundlandię stało się historią, a z powodu przełowienia upadło nie tylko lokalne rybołówstwo, ale również cała struktura gospodarcza regionu. To co jest smutne, to fakt, że pomimo całkowitego zakazu połowu populacja dorsza od wielu lat się tam nie odbudowała.
To także trochę przerażające proroctwo dla nas, bo podobny scenariusz trenujemy właśnie na Bałtyku. Zgodnie z raportem ICES z czerwca 2007 stan populacji dorsza w Morzu Północnym, Kattegacie, wschodnim Bałtyku i kanale La Manche pogarsza się sukcesywnie, co oznacza, że ilości krytyczne zostały źle oszacowane i powinny być zdecydowanie niższe niż pierwotnie założone. Dorsz ma bardzo niską rozrodczość i prawdopodobnie już doprowadziliśmy do kolapsu tych stad, w tym tego dla nas najważniejszego – stada wschodniego, czyli wszystkich dorszy, które żyją na wschód od Bornholmu. Dochodzi do tego stosowanie przez Niemców ogromnych sieci małooczkowych, które odławiają nie tylko pożywienie dorsza, ale nawet osobniki niewymiarowe. Takie, które polscy rybacy od lat zwracali morzu. Dziś za dorosłą uważa się rybę o długości 20cm, gdy jeszcze niedawno prawdziwy dorsz bałtycki osiągał rozmiary przekraczające metr. W ramach ratowania sytuacji od niedawna obowiązuje całkowity zakaz połowu dorsza w Bałtyku oraz ściśle limituje się połowy wędkarskie, ale więcej przy tej okazji jest kontrowersji niż pożytku. Tyle dobrze, że ktoś tam z gryzipiórków z Brukseli wsłuchał się częściowo w słowa powtarzane przez polskich rybaków od lat. Szkoda, że tak późno i w pewnym sensie nieskutecznie, ale czego można oczekiwać od stada krawaciarzy, którzy próbują zrozumieć ludzi z gruntu prostych, choć też i bardzo praktycznych.
Chwilę później siedziałem już z
jednym z chłopaków na pokładzie i ściągałem kilku nieszczęśników z
trału. Mniejsze za burtę, bo szkoda. Większe.. na lądzie zieloni
awanturują się o każdą żywą rybę, by ogłuszać przed sprzedażą. Tu mało
kto to robi, bo odcięcie łba jest szybkie i nikt nie zastanawia się nad
humanitaryzmami. Nauczony jeszcze przez ojca ogłuszam wyrośniętego
nieszczęśnika licząc na odrobinę wyrozumiałości od losu lub powracającą
karmę. Potem cięcie poprzeczne kawałek za skrzelami i precyzyjne
prostopadle parę centymetrów z brzucha, tak by nie uszkodzić podrobów.
Wsadź palucha, przeciągnij po kręgosłupie wyciągając zawartość i voila.
Choć łuska jest, to wrasta w skórę więc nie ma skrobania.
-‘bierzemy wątrobę?’ – pytam kolegi upieprzonego podobnie do mnie
-‘Wywal. Skąd wiesz gdzie ta pomuchla się stołowała.’
Fakt, pod nami kilkadziesiąt metrów słupa wody. Na dnie równie dobrze
może zalegać broń chemiczna, którą przestraszeni marynarze wywalili za
burtę zanim dotarli w rejon głębiny bornholmskiej czy gotlandzkiej.
Każdy dorsz z Bałtyku to twardziel – jeżeli myślisz, że wychowałeś się w
złej dzielnicy kiepskiego miasta popatrz na zawartość talerza. Twój
obiad wykluł się najpewniej z ikry złożonej gdzieś między beczkami z
iperytem i tam spędził większość swojego dzieciństwa. Wywędrował z tego
rodzinnego domu dopiero po kilku latach, a jego pierwsze dziewczyny
zazwyczaj były starsze od niego. Wśród dorszy chłopaki zaczynają się
interesować dziewczynami w 3 roku życia. Dziewczyny z gatunku
dorszowatych mają jakieś inne zajęcia obowiązkowe i zaczynają odpowiadać
na zaloty dopiero dwa lata później. To prosty wniosek, że zakaz połowu
dorsza powinien trwać minimum siedem lat, by móc powiedzieć, czy w
jakikolwiek sposób wpłynął na poprawienie sytuacji.
Zerknąłem
jeszcze na przygotowaną tuszę. Wszystkie bałtyckie ryby mają podwyższone
stężenia metali ciężkich, w tym przede wszystkim kadmu i rtęci. Dorsz
jest na końcu łańcucha pokarmowego, więc kumuluje w sobie cały syf,
który zbierają mniej zatrute szproty, śledzie czy makrele. Prócz broni
chemicznej na dnie leży też trochę zagubionych statków. Na redzie w
Gdyni leży Stuttgart, z którego paliwo zatruło zatokę Pucką.
Przekroczenia związków niebezpiecznych są rzędu kilkunastu tysięcy.
Franken, który spoczywa w okolicy Helu w zbiornikach ma 6.000 ton paliw,
w tym ok 1,5mln litrów mazutu. Po kilkudziesięciu latach jego blachy
prawdopodobnie przypominają bardziej kartki papieru niż poszycie z
prawdziwego zdarzenia. Gdy pękną będziemy mieli obrazki jak z relacji
telewizyjnej gdy Exxon Valdez wszedł na skały w Zatoce Księcia Williama u
wybrzeży Alaski. Najgorsze jest to, że to nie jest tak, że nie wiemy
co się dzieję. Szczegółowy raport w tym temacie przygotował NIK ( do
wglądu tu: https://www.nik.gov.pl/…/tykajace-bomby-na-dnie-baltyku.html)
ale jakoś tak się rządowi nie chciało tym tematem zajmować. W UE też
nie mamy siły przebicia, by się kłócić o wspólne działania, więc temat
trafił do kuwety z napisem „jakoś to będzie”.
-‘Mietek, a jakbyśmy wyciągnęli z wody tutaj jakąś beczkę z iperytem, to co tak naprawdę trzeba robić?’
Mietek popatrzył na mnie spode łba, ale już bez uśmiechu.
-‘spierdalać’.
-‘ale jest chyba jakaś procedura, zalecenie czy coś?’ – patrzę lekko zaskoczony.
-‘jeżeli wyłowisz cokolwiek podejrzanego to ma wrócić skąd przyszło.
Jak zgłosisz będziesz miał więcej kłopotów niż z tego pożytku i jeszcze
Ci łajbę wyłączą’ – odwrócił wzrok –‘się tylko nie rzucaj jakbyś
bursztyn w siatce zobaczył, bo się możesz zdziwić’
-‘jakieś postojowe chociaż płacą?’
-‘ta, faktura za czyszczenie od wojaków Ci przyjdzie’
—–
Zakąszając suszoną rybą, którą dostałem od S. z Islandii myślę sobie
dzisiaj, że nie zaszkodziłaby nam mała bałtycka wojna. Ostrzelanie albo
storpedowanie niemieckich trawlerów lub przecinanie rosyjskich sieci.
Może zrobiłoby się trochę nieprzyjemnie, ale w całej awanturze o dorsza
UE nie zauważa, że Niemcy nie mają limitów na odławianie tego, czym
dorsz się żywi. Może moglibyśmy to wszyscy traktować jako jakieś
niedopatrzenie urzędnika eurokraty, ale Niemcy eksploatując ryby paszowe
w zachodniej części Bałtyku robią to głównie, by przerobić je na mączkę
czyli paszę dla zwierząt gospodarskich. Powinno się to robić z odpadów
przetwórstwa rybnego, ale ktoś tam policzył, że można łowić, bo nikt
tego jeszcze nie zakazał. Wystarczyło zmienić nazwę na „ryby paszowe” i
jakoś ten geszeft się kręci w oderwaniu od polityki zakazu połowu
dorsza.
Wyobraziłem sobie też Bałtyk, na którym wszyscy zostają przymuszeni do połowu ryb metodą sprzed stu lat. Z żaglowca, na małych doriskach, indywidualnie. Skansen bałtycki, wstęp tylko dla odważnych. Może to byłby najlepszy sposób, by ochronić to, co niebawem będzie powodem zapaści dalece większej niż ta z lat 90tych i późniejszych w rejonie Nowej Fundlandii.