Piątek, dzień postny, będzie o rybach. Straszną sieczkę w głowie robi mi grupa morska, na którą trafiłem. A Ileż ona daje mi takich małych radości!
Koledzy na grupie wrzucili dziś zdjęcie trawlera z krótkim opisem. Uruchomiło to ogromną falę wspomnień w mojej głowie i to z okresu głębokiego i szczęśliwego dzieciństwa. Jest kilka rzeczy, za które PRL wspominam dobrze, choć może jest w tym i lekkie nadużycie. Przy relatywnej biedzie, zapisach na mieszkanie czy samochody, mieszkaniach komunalnych które dzielili ze sobą obcy ludzie czy w końcu życiu w kłamstwie na wzór tego, co dziś chyba w ramach tradycji kultywuje TVP Info, byliśmy wszyscy jakoś bardziej razem. Może się w tych naszych rodzinach nie przelewało, ale celebrowane wspólne chwile oraz „odkrycia kulinarne” serwowane nam przez nieudolny ustrój były jakimś synonimem szczęścia.
Dziś ludzie stoją w długich kolejkach za nowym smartfonem, który różni się od poprzednika kilkoma parametrami i pewnie jedną ikonką. Moi rodzice w czasach PRL stali w kolejkach, by kupić herbatę, a kawę zdarzało się im prażyć na patelni w kuchni. Ojciec zajmował się „doświadczeniami chemicznymi” pędząc bimber na 1 piętrze stuletniej kamienicy w tajemnicy przed sąsiadką dzielącą z nami mieszkanie, do herbaty zamiast cytryn (będących towarem luksusowym) wkrajaliśmy powszechną i nielubianą limonkę, a przy degustacji ryb cieszyliśmy się, że tym razem nie będzie wysuszonego Dorsza tylko Kergulena. Jej zdecydowaną przewagą nad całą resztą inwentarza bożego wystawionego w centrali rybnej w czwartki było to, że prócz kręgosłupa nie miała praktycznie ości oraz nie trzeba było jej skrobać. To, że w sklepach zamiast cytryn leżały limonki, a zamiast dorsza zajadaliśmy się kerguleną wynikało z jakiejś nieudolności systemu oraz kretyńskich decyzji w gospodarce centralnie planowanej, ale w tej relatywnej biedzie miało to wszystko jakiś swój urok i magię. Nowość to w ogóle słowo, które mam wrażenie, że gospodarka rynkowa odarła nam z całej magii i niesamowitości.
Do dziś pamiętam tę minę mojego ojca, który pierwszy raz napił się herbaty Earl Grey z plasterkiem limonki:
-‘i jak Ci smakuje?’ – spytała Mirka patrząc badawczo na Adama przed
uzupełnieniem szklanki ciasno siedzącej w aluminiowym koszyku
plasterkiem zielonego cytrusa.
-‘zawsze to lepsze od tego
jaśminowego zajzajeru, który mieliśmy ostatnio.. ale cytryna to to
jednak nie jest’ – odparł po chwili zastanowienia lekko zdegustowany
–‘daj spróbować samej herbaty, bo też jakaś dziwna, choć ciekawa.Nawet
lepsza od Yunnan’
Żebyś ty widział moją minę kilka lat później, gdy zobaczyłem po raz pierwszy w Star Trek TNG Jean Luc Picard’a , który wydaje polecenie do replikatora: „Tea, Earl Grey, Hot”. Chyba nigdy później nie czułem się tak bardzo „światowcem”, który zna zagraniczne frykasy.
Z Karguleną też jest ciekawa historia, bo to ryba z gatunku tych najsmaczniejszych, czyli okoniowatych. Ma z nimi bardzo wiele wspólnego oraz jedną zasadniczą różnicę. Też jest rybą drapieżną, ma gromny łeb, pysk tej ryby to chyba 1/3 całego ciała oraz wyjątkowo smaczne mięso. Różni ją od innych okoniowatych to, że jest rybą białokrwistą. To cecha gatunków endemicznych charakterystycznych dla wód oceanu południowego, który okala Antarktydę. W ich krwi nie znajdziesz hemoglobiny. Ilość tlenu w wodach okalających ten ląd jest dużo większa niż w przypadku wód ciepłych. Tlen transportowany jest w osoczu, a nieliczne erytrocyty są stare, słabo wykształcone i raczej stanowią zanikającą pozostałość ewolucyjną. W mięśniach nie znajdziesz też mioglobiny, czyli białka, które odpowiada za magazynowanie tlenu w mięśniach. Tlenu jest tak dużo w naturalnym środowisku, że ryba nie ma potrzeby magazynować go w jakiś specjalny sposób. Poza tymi odmiennościami kergulena nie ma łusek, więc potrafi przyswajać tlen z wody także przez skórę. Brak hemoglobiny to także wolniejsza przemiana materii, większe naczynia krwionośne i co za tym idzie duża objętość krwi. To ryba z wielkim sercem, które ma o tyle łatwiej, że pozbawiona hemoglobiny krew jest mniej lepka, przez co tarcie wewnętrzne sprawia mu mniej problemu przy pompowaniu. Sama krew ma za to inną ciekawą cechę – jest pełna glikoprotein, dzięki czemu rybka ta nie ma problemu z bardzo niską temperaturą wody. Dość powiedzieć, że czuje się w basenie wypełnionym lodem wyjątkowo dobrze. Spytasz pewnie, skąd się, to zagubione w ślepym zaułku ewolucji zwierzę, znalazło na stołach zamieszkujących nizinę środkowoeuropejską na półkuli północnej Polaków? Dzięki trawlerowi takiemu jak ten poniżej na zdjęciu. W latach 80 pogoniono nas z części bogatych łowisk, dlatego pływaliśmy na półkulę południową łowiąc na szelfie, m.in. okalającym Falklandy. Prawdopodobnie ten frykas antarktycki na mój dziecięcy talerz przypłynął do Polski tym trawlerem. Tym lub jednym z dwóch pozostałych, bo wybudowaliśmy ich tylko trzy. Klasa B-407 to rodzina bardzo udanych kryp. Mocne, duże, z charakterystycznym wypornościowym dziobem. Pod naszą banderą statki te pływały do początku XXIw po czym sprzedano je innym armatorom. Niestety od 2014r możemy się nimi cieszyć jedynie kupując maszynkę do golenia.
Panta Rhei. Dziś cytryny kupuje się w cenie młodych francuskich ziemniaków. Kergulena w Polsce pojawia się jedynie dzięki Hiszpanom, którzy sprzedają ją tutaj jako danie luksusowe, a to przełowiony bałtycki dorsz stanowi frykas pożądany przez letników w smażalniach. Herbata Earl Grey jest standardowo dostępna wszędzie i to od niezliczonej ilości producentów. Przesyt i dobrobyt.
Niby takie nic.. a ja jednak wiele bym dał za smażoną kergulenę z domowej patelni. Trochę przesoloną i samodzielnie patroszoną. I herbatę Earl Grey ze szklanki w koszyczku. Słodzoną grubym kubańskim cukrem. Obowiązkowo z plasterkiem limonki. To byłoby chyba lepsze niż gigantyczny czekoladowy tort urodzinowy, z którego wyskakuje stripteaserka.