Mam takie swoje bezpieczne przystanie, do których zaglądam, gdy rzeczywistość medialno-polityczna mnie przerasta. Jedną z nich jest „Polish Navy in Colour” – grupa sympatyków marynarki wojennej. Spotkała mnie tam ostatnio fajna historia, więc się podzielę.
Admin na tę grupę wrzucił bardzo ładne zdjęcie przedstawiające ORP „Kondor” (patrz. zdj. poniżej) – to jeden z okrętów podwodnych, który pływał pod polską banderą w okresie PRL. Dla laika łatwo pomylić go z norweskim Kobbenem pod tą samą nazwą, który trafił do Polski w 2001r (banderę podniesiono w 2004), ale ten konkretny, o którym tam pisaliśmy i który widać na zdjęciu, to Projekt 613. Ruscy projektowanie tej łajby rozpoczęli w latach 40, ale wstrzymali się z pracami do końca wojny i to co powstało finalnie było wypadkową ich doświadczeń z kadłubem dla relatywnie małych okrętów podwodnych z wiedzą pozyskaną z przejętych uboot’ów serii XXI i VIIc. Typ XXI to były łajby oceaniczne i to takie, które, gdyby miały tylko silnik rakietowy, pływałyby pewnie i na marsa. Dość powiedzieć, że przez długie lata marynarki zarówno NATO jak i Układu Warszawskiego czerpały całymi garściami z doświadczeń Niemców, bo były to konstrukcje co najmniej rewolucyjne i wykraczające na wiele lat w przód. Przy okazji tego modelu Niemcy prowadzili też testy z Turbiną Walthera czyli pierwszym rozwiązaniem, które miało uniezależnić okręt od wypływania na powierzchnię (to taki system napędowy oparty na nadtlenku wodoru – pan Walther sobie wymyślił, że jakby katalizą rozkładać nadtlenek wodoru na tlen do spalania paliwa i wytwarzać parę wodną do napędu turbiny, to w sumie komu trzeba wypływać na powierzchnię. Sprytne, co nie?) Pierwsze okręty w Niemczech trafiły na testy w 1943, ale sam pomysł był rozwijany od początku lat 30). O uboatach mógłbym tu pisać bardzo długo, ale miało być o ORP Kondor 294.
Zanim okręty projektu 613 trafiły do Polski zdążyły swoje już w Związku Radzieckim odsłużyć. Trafiły do nas jako niepotrzebny szrot, za który musieliśmy jeszcze sowicie zapłacić, no ale czasy były takie, że na nic innego nas raczej stać nie było. Poza tym rynek zamówień wojskowych też był raczej ograniczony, bo i od kogo mieliśmy te okręty podwodne kupować? od Czechosłowaków? 😉 W tamtych czasach na szczęście większe znaczenie miało to, co umiała załoga, a nie tylko zdolności techniczne czy komputery. W Polsce mieliśmy 4 takie jednostki, z czego trzy były używane, a czwartą dostarczono nam bezpośrednio ze stoczni. Okręty podwodne w tamtym czasie operowały nie tylko na Bałtyku, ale również brały udział w manewrach na Morzu Północnym, z czym wiąże się ciekawa anegdota.
Kilka lat po przejęciu okrętów dwa z nich (w tym ORP Orzeł 292 oraz właśnie ORP Kondor 294) brały udział w manewrach wokół Murmańska. Ci, co czytali albo chociaż oglądali „Polowanie na Czerwony Październik” wiedzą, że to siedziba Floty Północnej i najlepiej strzeżone miejsce marynarki związku radzieckiego. Z tego portu w morze później wychodziły wszystkie strategiczne okręty podwodne, których potencjał nuklearny w latach 60 przekraczał zdolności niejednego państwa obecnie. Co trzeba w tym miejscu wiedzieć to to, że wpłynąć tam tak bez zapowiedzi, to było wyzwanie dla samobójcy. Ciężko byłoby znaleźć lepiej strzeżone miejsce w całym bloku wschodnim. Przynajmniej od strony wody. No, ale powiedz Polakowi, że coś jest niemożliwe, to ci pokaże, co my tu w rozumiemy pod pojęciem ułańskiej fantazji
W trakcie manewrów pod koniec lat 60 dwa polskie okręty dostały polecenie próby zinfiltrowania obrony i przedostania się do portu w Murmańsku. Manewry, z perspektywy czasu można raczej ocenić jako szkolenie w zwalczaniu obcych okrętów podwodnych dla floty radzieckiej, chociaż przecież nikt tego Polakom nie powiedział. Zadanie przydzielono, trzeba więc spróbować. Traf chciał, że dowódcą ORP Kondor był podówczas jeden z najlepszych nawigatorów Marynarki Wojennej, kpt. Kmdr. Por. Franciszek Wróbel (ORP Orzeł dowodzony był wtedy przez kpt mar. Ryszarda Miecznikowskiego). Operacja skończyła się potężnym blamażem dla towarzyszy radzieckich, bo w chwili gdy połowa floty uganiała się za manewrującym na otwartym morzu ORP Orzeł, ORP Kondor przeszedł niepostrzeżenie przez wszystkie linie obrony, by wynurzyć się na redzie portu w Murmańsku. Prócz pomysłowości i zdecydowanie ogromnych umiejętności obu załóg największą rolę w sukcesie przypisano dwóm czynnikom – systemowi łączności podwodnej opracowanemu przez polskich inżynierów z Radmoru i.. zapałowi do studiowania materiałów bibliotecznych Kmdr. Por. Franciszka Wróbla. Ten, studiując przejęte po Niemcach dokumenty odnalazł badania prowadzone przez III Rzeszę w zakresie zasolenia i rozkładu temperatur w tym akwenie. Ponieważ były po Niemiecku nikt się specjalnie nimi nie interesował, bo język w tych czasach był niepopularny, ale stanowił niebywały skarb dla podwodniaków. Różnice w zasoleniu wpływają w ogromny sposób na propagację sygnału sonaru i echo samego okrętu. Dobrze wykorzystane mogą się stać czapką niewidką. Podejście do Murmańska nie jest łatwe, bo przejście tego odcinka pod wodą w lejach czy kanionach to pewne echo na kilkadziesiąt mil (hałas niesie się w wodzie podobnie jak w górach), więc trzeba było niemałej wiedzy, żeby dobrze się schować.
Wyczyn Kmdr. Por. Franciszka Wróbla spowodował, że kilka głów posypało się w dowództwie floty północnej, choć jedno trzeba radzieckim przyznać, że uznali ten wyczyn i przyjęli całą ekipę z honorami. To co jest w tej historii poruszające, to fakt, że rok później ORP Kondor ten wyczyn powtórzył dając wszystkim do zrozumienia, że Polska Marynarka Wojenna, choć w zdezelowanych i relatywnie starych już okrętach podwodnych „potrafi”, a poprzedni rok, to nie przypadek, ale właśnie umiejętność. W środku zimnej wojny oraz w chwili, gdy w Murmańsku stacjonowały już pierwsze okręty zagłady totalnej, czyli OP Projektu 667A z 16 głowicami po 1Mt każda. Bezapelacyjne mistrzostwo świata.
To co mnie miłego spotkało na tej grupie, to gość, który po kilku komentarzach podzielił się ze mną wspomnieniami z tego rejsu, bo jak się okazuje służył na ORP Orzeł przez trzy lata i brał udział w obu podejściach pod Murmańsk. Co ciekawsze był redaktorem gazetki pokładowej (serio, taka była tradycja, że OP musiał mieć swoją gazetkę pokładową). Podesłał mi zdjęcie Komandora w stanie spoczynku Franciszka Wróbla. Starszego pana, wyszczerzonego od ucha do ucha, w nienagannie leżącym na nim mundurze galowym oraz z serią odznaczeń na piersi. To bardzo ciekawy człowiek, bo prócz tego, że pełnił najdłuższą w historii Marynarki Wojennej służbę (w sumie 30 lat) to ma jeszcze swój lodowiec, budował stację polarną Henryka Arctowskiego oraz odkrył złoża ropy naftowej i gazu w południowej części Morza Bałtyckiego.
Oczywiście, jakby się ktoś pytał, to takim jak on także obniżono emeryturę. Na szczęście można się nim jeszcze nacieszyć. W ubiegłym roku skończył 88 lat i jest dość aktywny, jak na dziadka. Zapewne dlatego, że morze nie tylko konserwuje, ale i hartuje ducha.
Kawał pięknej historii Polskiej Marynarki Wojennej. Polskiej, zaznaczam.