Czytając kolejne artykuły albo oglądając relację telewizyjne z kolejnych tragedii spowodowanych tzw „swobodnym dostępem do broni”, dość często przypomina mi się mem krążący swego czasu po internecie. Brzmi on mniej więcej tak, jak poniżej:
-‘co robisz?’
‘oglądam film’
-‘o, jaki?’
-‘seryjny morderca brutalnie zamordował kolesiowi żonę, a syna uczynił kaleką. W dramatycznym zwrocie akcji syn zostaje porwany, a ojciec musi namierzyć i gonić porywacza przez tysiące kilometrów korzystając z pomocy psychicznie upośledzonej kobiety’
-‘dobre! a jaki tytuł?!?’…..
Zanim podam tytuł tego filmu odniosę się wpierw do artykułu pewnej Pani Redaktor z tzw. Krytyki Politycznej, bo to on stał się przyczynkiem do napisania tego artykułu. Krytyka Polityczna to takie źródło informacji dla aspirujących intelektualistów, którzy nie lubią sięgać do źródeł czy danych, a poszukują jedynie tzw. „opracowań opiniotwórczych”. To niezła metoda dla leniwych, bo nie sposób się przy niej zmęczyć. Po lekturze kilku artykułów na głównej stronie można upewnić się, czy prezentowana linia jest zbieżna z naszym ogólnym poczuciem kierunku, w jakim chcielibyśmy, żeby świat podążał. Dobrzy My, Źli Oni. Jeżeli nawet nie źli, to dziwni, niebezpieczni w swojej odmienności, nie warci dyskusji, niedouczeni, niecywilizowani. Każdego przy takiej narracji można obrzucić błotem, wszak coś tam zawsze przylgnie.
Krystaliczność definicji „dobra” jest prosta w odbiorze. Można ogrzać w jego cieple wizerunek nawet największej niedorzeczności, o czym wiemy wszyscy od najmarniej czasów rewolucji październikowej. Jeżeli tylko pozwolimy nawiązać ten intymny i bezkrytyczny stosunek naszemu „ja” z wygrzanymi w nim treściami „źródeł opiniotwórczych” stajemy się bezbronni na tyle, by przyjmować wszystko, co tylko zostanie nam podane. Gorzej, że za artykułami w tych miejscach stoją w większości ludzi omylni, w wyniku ideologicznych uprzedzeń często nieobiektywni i których wiedza rzadko kiedy wynika z wyspecjalizowanej, zgłębianej latami, wiedzy. Mógłbym w tym miejscu dość długo klarować swój brak akceptacji dla powyższych zjawisk, ale byłby to truizm. Kto się urodził jeszcze w PRLu włączając dziś Wiadomości na TVP albo czytając Gazetę Wyborczą się nie śmieje. Bo to przecież śmieszne nie jest -wręcz przeraża.
Wracając do artykułu. Korespondentka z rzeczonego pisma poleciała do Arizony wziąć udział w „The Big Sandy Shoot”. To już tradycyjny, jak na USA, event, bo sięga wstecz prawie do lat 80, choć też nie będący w swoim wymiarze wydarzeniem jakoś szczególnie wielkim. Poniżej tysiąca uczestników, odseparowane miejsce. W programie możliwość postrzelania do reaktywnych celów, nocne strzelanie z pirotechniką czy w końcu zestrzeliwanie dronów. Trochę za duże to jak na piknik rodzinny i za małe na festiwal broni. Bliżej mu do spotkania pasjonatów urządzeń miotających pociski w wyniku reakcji chemicznej. Celowo nie używam tu określenia „broń palna”, bo we wspomnianym roku pojawiły się nie tylko pistolety i karabiny, ale także odrestaurowany zabytek – w pełni sprawny czołg Sherman, który brał udział w walkach o Iwo Jima. Iwo Jima to takie amerykańskie Termopile – Heroiczna bitwa na stercie pyłu i popiołu o wymiarach 9 na niecałe 5km. Stamtąd pochodzi zdjęcie ze sztandarem zatykanym przez żołnierzy na szczycie wzgórza Suribachi, który zagościł na dobre w pop kulturze choćby przy okazji doskonałego obrazu Clinta Eastwooda pt. „Sztandar Chwały”. Dość powiedzieć, że cokolwiek z tego ostatniego aktu kampanii na Pacyfiku pojawi się w USA, z automatu otrzymuje przymiotnik „legendarny” i ściąga tłumy. W kraju nad Wisłą, gdzie nie zachował się nawet jeden samolot z kampanii wrześniowej, a obiektem kultu miłośników lotnictwa stał się cudem odrestaurowany PZL-11, który tylko kołuje po pasie, bo nie ma pozwolenia na latanie, powinniśmy to szaleństwo zrozumieć.
Całość imprezy organizowana jest przez MG Shooters, LLC czy grupkę fanów broni palnej. Tak jak napisała w artykule autorka uczestniczą w nim policjanci, prawnicy, lekarze, choć na tym część merytoryczna artykułu się kończy. Mógłbym w tym miejscu poznęcać się nad językiem artykułu sięgając do jego nagłówka („Jak czołg Sherman wypierdolił, a stojący obok mężczyźni opanowali strach i obtarli mordy z prochu, publika wzniosła wielki wiwat: fuck yeah, ja pierdole, kurwa, eeee-haaa! Ale było grubo, kurwa, warto było wydać te trzy dychy!”), czy w końcu jego rzetelnością (” Wysocy, wąsaci blondyni po pięćdziesiątce, w dżinsach z wysokim pasem i kraciastych koszulach. Zamiast tradycyjnych kapeluszy czerwone czapki Trumpa.” – ani jednego na zdjęciu nie znalazłem, choć tych dokumentujących imprezę jest kilka) czy w końcu odwołań do kilku zdarzeń kryminalnych, które miały miejsce w USA na przestrzeni ostatnich lat, choć żadne z nich nie miało nic wspólnego ze wspomnianym eventem. W artykule nie ma cytowania źródeł. Humanistom strzela się w oczy statystykami bez pomocy w ich zrozumieniu, by utwierdzić ich w przekonaniu „głębokiego sprawdzenia tego o czym się pisze” oraz co więcej – na warstwie emocjonalnej podaje się głupoty krążące w prasie zagranicznej. Nawet te debunkowane, ale kto by przecież to sprawdzał, co nie? Wspominam o tym, bo wielu z moich znajomych zafascynowanych artykułami wspomnianego periodyka pomija te, istotne dla merytoryczności przekazu, rzeczy.
Słowem – sama narracja wyraźnie rysuje linię, za którą stoją inni, stereotypowi źli i obleśni oraz domyślnie gdzie okopały się ostoje normalności, w tym między innymi opiniotwórczy punkt widzenia pani Redaktor. Jest to zresztą dość symptomatyczne i typowe dla większości artykułów pojawiających się na portalu Krytyka Polityczna. To co bije po oczach najbardziej, to insynuowanie jakoby interpretacja II poprawki była kiedykolwiek inna, a wszystkiemu „winny jest sędzia Sądu Najwyższego, Antonion Scalia, który stosował tekstualną wierność konstytucji”. Krytyka Polityczna jest co do zasady mańkutem, więc krzywi teksty kursywą w lewą stronę i trzeba na to zawsze brać poprawkę, ale tu autorka posunęła się do kłamstwa. Tym gorszego, że z racji umiejscowienia artykułu w sferze publicznej i tzw „opiniotwórczym magazynie” infekuje nim kolejne ludzkie umysły.
Egzorcyzmowanie cudzych opinii
Wyganiając te demony z głowy pani Redaktor trzeba zacząć od faktów. II poprawkę od samego początku czytano zgodnie z wykładnią wolności indywidualnej (o genezie tego zapisu oraz Karcie Praw obszernie rozpisałem się w tu). Interpretacja odnosząca się do tego, że posiadanie broni w konstytucji USA może jednak podlegać jakimś ograniczeniom pojawiło się dopiero pod koniec lat 30 XX wieku za sprawą wyroku Sądu Najwyższego w kuriozalnym procesie, o którym szerzej pisałem tu -> Miller vs USA. Jeżeli sięgamy do historii, to najwcześniejsza udokumentowana wzmianka odnosząca się wprost do 2 poprawki pochodzi z 1803r i jest autorstwa St. George’a Tuckera, który był redaktorem pierwszego amerykańskiego wydania „Komentarzy do praw Anglii” Sir Williama Blackstone’a. Pisał tam tak:
„Klauzula ta może być rozpatrywana jako prawdziwa gwarancja wolności. Prawo do obrony własnej jest pierwszym prawem natury. W przypadku większości rządów jak najściślejsze jego krępowanie było przedmiotem rozmyślań panujących elit. Gdziekolwiek na świecie utrzymywana jest w pogotowiu stała armia, zaś posiadania i noszenia broni zakazuje się pod byle pretekstem, tam wolność – o ile nie została już całkowicie unicestwiona – znajduje się na krawędzi zgładzenia”
Warto w tym miejscu odnieść się też do treści wyroku sądowego w sprawie Nunn vs stan Georgia (o nim szczegółowo piszę tutaj), gdzie w uzasadnieniu pojawia się:
„Prawo ludzi do noszenia broni palnej dotyczy osób młodych i starych, mężczyzn, kobiet i chłopców; prawo to nie ogranicza się do członków milicji; prawo to obejmuje wszystkie rodzaje i typy uzbrojenia’ prawa tego nie wolno naruszać ani łamać nawet w najmniejszym stopniu (..) Nasza opinia jest następująca: jakiekolwiek uregulowania, stanowe czy federalne, uderzające w to prawo, są obrazą dla Konstytucji”.
Pani Redaktor pominęła całkowicie wątek tego precedensu, który stał się jasną interpretacją oraz wytyczną dla wszystkich władz federalnych w kwestiach kolejnych prób reglamentacji broni.
W końcu i co chyba najważniejsze – akapit o broni, utrwalony na Karcie Praw, ma swoje warianty zachowane w lokalnym ustawodawstwie na szczeblu stanowym. Kilka jego ekwiwalentnych form rodziło się równolegle z Konstytucją, zaś deklaracje stanów Vermont, Kentucky czy Pensylwanii wyprzedziły jej ratyfikację o kilkanaście lat .
Ludzie świadomi powyższego stanu prawnego w USA nie twierdzą dziś, że należy wrócić do starej interpretacji, bo takowej, poza wyobrażeniami w głowach niedouczonych europejskich dziennikarzy, nigdy w rzeczywistości nie było. Mówią otwarcie, że walczą o istotne ograniczenie praw nadanych Amerykanom Kartą Praw Stanów Zjednoczonych. To w tym punkcie trwa walka pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami prawa dającego prawo do posiadania broni cywilom. Nie w urojonej przeszłości. Problematyczne w tym procesie jest to, że mechanizm wprowadzania poprawek do konstytucji jest bardzo dobrze opisany w prawie amerykańskim i póki co żaden rząd nie był w stanie zebrać wystarczającego kworum by tych zmian dokonać – wg badania Gallupa z 2008r, 73% Amerykanów uważa II poprawkę za gwarancję zachowania ich praw, a 91% za prawo posiadania broni przez obywatela, a nie, jak chciałaby tego między innym redaktor Krytyki Politycznej, za prawo przynależne milicji . Będąc w takiej mniejszości, sfrustrowani tą sytuacją zwolennicy ograniczenia działania II poprawki, posuwają się do coraz bardziej kuriozalnych akcji czy wręcz manipulacji.
Zmienianie historii to jedna z najlepszych metod jaką wynaleźli ludzie specjalizujący się w propagowaniu kłamstwa. Drugą w kolejności, choć równie skuteczną, jest zawłaszczanie języka, w czym redaktorzy bez rozwiniętej etyki zawodowej, zaczynają niestety stawać się wybitni.
p.s. Artykułu p. Agaty Popędy linkować nie będę, by nie podnosić statystyk „wannabe dziennikarzom”. Jeżeli ktoś potrzebuje bardzo do niego sięgnąć będzie prosty do wygooglania poprzez kombinację słów „Arizona, Broń, Krytyka Polityczna” – wyskoczy najprawdopodobniej na pierwszym miejscu.
A, że tytuł filmu z tej rozmowy na początku? Przepraszam.
Oczywiście chodziło o „Gdzie jest Nemo”.