W Vegas o 11:00 zrobiło się znośnie. Amerykanie leczą kaca, reklamy nie świecą, muzyki nie słychać na ulicy, tylko okoliczne budowy rozbrzmiewają jakąś lokalną odmianą „witekkurfalejtenbetonbosiepiwogrzejegdzielezieszdebilupopalach!brzeszczotemzbeojenie?diaksemdocinajmatkacieniekochalaczyojciecdowarsztatucieniewpuszczal?”.
Zadziwia mnie energia tego miasta, ale inna niż widują ją normalni ludzie. Po roku zobaczyłem masę nowych budynków, są regiony, które zmieniły się nie do poznania. Jak osobliwa odmiana czarnej dziury przyciąga do siebie głównie beton, szalunki, maszyny budowlane i obsługujących je budowniczych. Może to i dobrze, że dzieje się to na środku pustyni, a nie w miejscach, które mnie tak w sobie rozkochały w trakcie tego wypadu.
Gdyby rozpłynęli się po całym dzikim zachodzie mogliby być dla niego jak stonka. Lub kornik, który od zeszłego roku przetrzebił lokalne świerki, a ich wysuszone truchła naraził na pożary, które spędzają sen z powiek pracownikom parków.