-‘Bilaganaa zawiezie mnie dziś do Betatakin’ – Sicheii popatrzył na Ryana, a ten tylko kiwnął głową. Wymienili się spojrzeniami, a ja poczułem się trochę nieswojo. W sumie obcy ludzie, na drugim końcu świata decydowali, gdzie wywiozą anonimowego białego. Jednego z kilku milionów odwiedzających ten egzotyczny ląd, w ich krainie, która na tle reszty bogatego USA jest odspojona jeszcze bardziej od rzeczywistości. Jeden bilaganaa w tą czy w tamtą. Może znajdzie mnie za parę milionów lat kiedyś jakiś międzygalaktyczny archeolog szukający dinozaurów w warstwie czerwonych skał, które dziś faceci z młoteczkami szukający skamieniałości zwykli nazywać Kayenta (o niej będzie jutro). Z drugiej strony znam cmentarze, gdzie towarzystwo bywa mniej imponujące.
-‘Artur, sprawdź czy
masz wodę w aucie. Nie będzie Was chwilę’ – Ryan popatrzył na mnie przez
moment po czym dodał –‘spodoba Ci się to miejsce’.
Spojrzałem na niego pytająco, ale tylko pokręcił głową.
-‘wszystko Ci powie Sicheii. Keep your mind open’
Tylko biuro emigracyjne za mną zapłacze, kiedy zasilę im w statystykach rzeszę tych, którzy mają więcej wjazdów niż wyjazdów w terminach przekraczających 6 miesięcy.
No cóż, 'Witaj wesoła przygodo’.
Krótka chwila na przeorganizowanie się i już siedzimy w aucie. Przejechaliśmy kilka minut w ciszy, by wydostać się ze środka niczego, gdzie chwilowo pomieszkuję.
-‘Artur, zrobiłeś zdjęcie krukom w Grand Canyon’ – zagaił, kiedy ruszaliśmy spod domu – ‘nic Cię na nim nie zdziwiło?’
-‘szczerze mówiąc nie. Może poza tym, że zdążyłem na kilka minut
opuścić auto i od razu usłyszałem je za plecami, jak krzyczą do siebie
nadlatując z południa’ – odpowiedziałem nie odwracając do niego głowy.
–‘w sumie dzięki temu zrobiłem im zdjęcie w locie. Nawet nieźle wyszło’.
-‘pamiętam je. Doskonale na nim widać, że to para’
Dziadek rozsiadł się wygodniej w fotelu i ręką pokazał skręt w szczere pole.
-‘skręć tutaj, skrócimy sobie drogę’
-‘road less traveled, as usual’ – uśmiechnąłem się szeroko, bo
uwarunkowałem się już na tyle skutecznie, że każda możliwość ucieczki z
cywilizowanego asfaltu budziła moją niezdrową ekscytację. Jechaliśmy
jeszcze przez chwilę, po czym ciszę przerwał Sicheii.
-‘na
zdjęciu z Grand Canyon masz dwa kruki. To para. Te tsidii łączą się w
pary na całe życie. Kiedy rozpoczynają okres godowy często zachowują się
jak orły’ – uniósł dłonie, po czym opuszczając je powoli w teatralnym
geście splótł palce – 'wzlatują do góry, po czym sczepiają się palcami i
opadają ku dołowi. Często też wspólnie pikują, by poderwać się w
ostatnim momencie’.
-‘to chyba trochę późno jak na okres lęgowy, prawda?’
-‘Geekii odbywa gody pod koniec zimy. Najwcześniej ze wszystkich ptaków. Poza tym okresem żyją zazwyczaj w stadach’
Rozejrzał się wkoło po czym otwartą dłonią pokazał kierunek, gdzie dopiero po chwili zobaczyłem drogę. Jechaliśmy jeszcze przez chwilę w ciszy, po czym zapytał.
-’Nie dziwią Cię Twoje zdjęcia Geekii, które zrobiłeś poczynając od Canyonlands?’
Milczałem. Od kilku minut odtwarzałem sobie w głowie wszystkie wykonane zdjęcia usilnie próbując odnaleźć na nim stado. Za każdym razem, w każdym zakątku tej krainy, gdy spotykałem się z nimi była tylko jedna para
* * *
-‘Sicheii, co my właściwie tu robimy?’ – spytałem sapiąc niczym parowóz, któremu nadgorliwy zawiadowca stacji kazał doczepić zbyt wiele wagonów.
-‘Szukamy posłańca. Twojego Geekii’- odpowiedział nie odwracając się nawet w moim kierunku
-‘Kruka? Tu? Sicheii, nie widziałem kruków od kilku dni, a na tej patelni jedyne zwierzęta jakie żyją siedzą teraz pod kamieniami i modlą się o zmierzch’ – wysapałem łapiąc zbyt gorące powietrze. Płuca dopominały się w jakimś samobójczym szale papierosa, ale nawet nie przeszło mi przez głowę, żeby próbować po nie sięgnąć. Byłby to zapewne mój ostatni papieros w życiu.
-‘Geekii. Od dziś tylko tak będziesz je nazywał, gdy będziesz chciał z nimi rozmawiać’.
-‘Rozmawiać?’
-‘Masz rację. Na Twoim etapie będziesz tylko słuchać’
Przeszliśmy jeszcze kawałek małym wąwozem korzystając z każdego rzucanego przez krzaki cienia. Miałem wrażenie, że gdybym się tylko wyprostował sięgałyby mi nie dalej niż do pasa. Twarz i dłonie pokrywał mi pył porywany przez każdy błogosławiony przeze mnie podmuch wiatru. Czułem się co najmniej jak w drodze do Arches, kiedy słońce spaliło mnie na popiół, a ja tuliłem się do każdej zacienionej skały, żeby choć odrobinę schłodzić się w południowym słońcu. Tu jednak nie było nawet kawałka cienia.
Za wąwozem skamieniała wydma prężyła się do góry zza której widać już było tylko błękitne niebo z nierówno rozsypanymi na nim resztkami chmur. Gdy tylko opuściliśmy ostatnie krzaki spróbowałem się wyprostować, ale kręgosłup zaprotestował. Czułem się niczym trzęsący się starzec. Dziadek radził sobie przy mnie zdecydowanie lepiej i chociaż też zdradzał objawy lekkiego zapowietrzenia, to prężnie stawiał kroki powodując u mnie ogromny wstyd. Nie podejrzewałem go o aż taką kondycję.
-‘stój Sicheii. Muszę odpocząć’.
-‘ok, ale nie palisz. Pamiętasz co mówiłem Ci o papierosach’
-‘ta, kosmos, energia, czary mary, abrakadabra’ – warknąłem patrząc na niego spode łba.
Znalazłem jakiś przesuszony krzak bylicy. Zerwałem szczyt, roztarłem po czym złożyłem dłonie. Był wysuszony na pieprz, ale olejki nie odparowują z roślin tak szybko jak woda. Zaciągnąłem się głęboko, a ostry, lekko cytrusowy zapach pobudził mnie na tyle, by przypomnieć sobie jeszcze o uzupełnieniu płynów. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, aż uspokoiłem oddech.
-‘Sicheii, za Tobą’ – pokazałem otwartą dłonią czarny kształt w krzewach, które opuściliśmy chwilę temu –‘Geekii’
Kroczył kilkanaście metrów od nas wyglądając ciekawie spomiędzy gałęzi. Każdy krok stawiał w szerokim rozkroku. Jakby próbował omijać jakieś niewidoczne przeszkody. Niczym rodzic stąpający po nieposprzątanym pokoju dziecka, w którym na podłodze porozsypywane klocki lego czatowały na nieuzbrojoną stopę. Nie sądzę, by miał tu okazję często widywać ludzi.
-‘wiem, obserwuje nas od jakiegoś czasu’ – dziadek popatrzył na mnie z szyderczym uśmiechem.
-‘ciągniesz mnie po tych wertepach, jakbyśmy byli jakimiś kozicami i dopiero teraz mi to mówisz?’
-‘ja jestem przewodnikiem’- stanął na wyprostowanych nogach –‘ty czytasz znaki’
-‘Dziękuję. To miło z Twojej strony, że mi o tym w końcu powiedziałeś’
-‘Długo wytrzymałeś’ – kiwnął z uśmiechem głową w moją stronę –‘teraz
będziesz pamiętać, by częściej się zatrzymywać. Wtedy widać więcej’.
Kruk po kolejnych teatralnych krokach i podskokach, które wykonywał trzymając dystans kilkunastu metrów od nas poderwał się w końcu i przelatując nad nami pofrunął w kierunku szczytu.
-‘no dalej, wstawaj. Dasz radę. Mamy jeszcze trochę do przejścia’
-‘jesteś taki pewien, że dam radę?’
-‘nie’ – spojrzał na mnie –‘za to Geekii jest o tym przekonany. Dał Ci odpocząć, więc mu zaufam’
* * *
Wdrapywaliśmy się przez chwilę po kamiennej wydmie, by po chwili dojść do prawie pionowej skały wysokiej na kilka metrów. Przeniosłem boczne elementy plecaka, z których korzystałem przy krótszych wyprawach jak z podręcznego plecaka, na pasek i zacząłem podciągać się na małych występach skały. W głowie powtarzałem jak mantrę słowa ojca „Zawsze miej trzy punkty podparcia, odrywasz się tylko jedną kończyną. Przy dwóch tracisz bezpieczeństwo. Przy jednym pewnym punkcie podparcia nie jesteś samobójcą, tylko zwykłym głąbem”. Niby zabawa ojca z dzieckiem, a myślenie tymi kategoriami zmieniło w pewnym momencie moje życie. Trzeba było sobie tylko uświadomić, że całe życie, to taka ścianka i drapanie się ku górze. Nawet wtedy, gdy zniechęcony kontestujesz rzeczywistość. Wszak, by być społecznym dysydentem musi Cię być na to stać.
Lewa ręka, prawa noga, prawa ręka, lewa noga.. powtórz. Tuliłem się do skały tak bardzo, jakbym liczył, że coś z niej się wysunie i mnie złapie, gdy stracę koncentrację. Chwile, w których zazdrościsz wężom mięśni kręgosłupa pozwalającym im owijać się wokół przeszkód, poprzedzają zawsze te, w których zaczynasz doceniać własną chwytność oraz spryt. Nawet najbardziej lapidarne ruchy oraz nieumiejętność w zderzeniu z rzeczywistością ściany potrafią wydobyć z Ciebie nieodkryte pokłady samooceny. Przełamywanie siebie, lęku wysokości czy w końcu fizycznego zmęczenia zawsze na koniec skutkuje eksplozją tych endorfin, które pieszczą Twoją sportową satysfakcję. Utwierdzasz się w przekonaniu, że w wygodnym świecie wypełnionym miękkimi fotelami, termoelastycznymi materacami czy wygodnymi środkami transportu w środku każdego z nas żyje niespokojne zwierzę, które potrafi poradzić sobie w nawet największej niewygodzie. Możesz przejść wiele mil, spać na skale oraz czuć się komfortowo na nierówno rosnącej gałęzi drzewa. To tylko kwestia perspektywy, z jakiej postrzegasz swoją rzeczywistość oraz konsekwentnego sprawdzania granicy możliwości.
Dla mnie ta prosta ścianka była kilka kroków poza wcześniej zarysowaną granicą. Gdy wdrapaliśmy się na górę cieszyłem się jak dziecko. Półka okazała się wąskim występem przypominającym ostatni etap ścieżki do Delicate Arch. Jeszcze kilkadziesiąt kroków, które pokonaliśmy zgięci w pół i oczom ukazał się nam widok horyzontu. Staliśmy na skraju ostańca, który domykał małą dolinę pomiędzy podobnymi mu pionowymi skałami.
-‘wyłącz i schowaj telefon. Tu nie wolno Ci robić zdjęć’ – Sicheii popatrzył na mnie, ale w jego głosie nie było już tego karcącego, zdystansowanego tonu –‘to miejsce będziesz musiał zapamiętać sobie inaczej’.
Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut uspokajając tętno i obserwując okolicę. W ścianach kanionu wiele z nich miało zagłębienia, które wyglądały jak płytkie jaskinie. Skała od dołu zaczyna się w takim miejscu obierać tworząc finezyjne łuki. Jeżeli pokład skalny w którejś z warstw okaże się bardziej wytrzymały lub siły fizyki newtona okażą się dla niej bardziej łaskawe, po niezliczonej ilości lat erozji i kruszenia się powstaną łuki, jakie wszyscy otaczają tu szczególnym kultem.
Ciszę przerwał po chwili dziadek wskazując dłonią w kierunku szeregu dziur w skałach.
-‘I slept in a lot of caves here, when I was growing up. Most peaceful
place in the world at night. If you sleep there, you can hear people
talking. You can’t talk to them, but you can hear them talk to each
other.
-What do they say?
-‘Mostly, something like „Hey, we
have a visitor”. In many different dialects. But not only. Sometimes
they are talking to you. They reveal to heart what is covered by mind’.
W zagłębieniu jednego z nich, w najniższej części widać było małą osadę z domami pobudowanymi z cegły mułowej. Gdyby nie brak dachów robiło wrażenie opuszczonego niedawno. Wszystko w tym klimacie konserwuje się w niespotykany sposób. Z ludźmi włącznie.
-‘czy to jest Betatakin, o którym rozmawiałeś z Ryanem?’
-‘nie, jesteśmy daleko od Betatakin. Na północ stąd jest Oljato i
Monument Valley. Betatakin jest na wschód stąd, ale to miejsce pełne
ludzi’
-‘zaraz.. czyli Kayenta jest na zachód od nas?’ – próbowałem jakoś zlokalizować nas w przestrzeni.
-‘na południowy zachód. To głęboki rezerwat i mało uczęszczane miejsce’.
Rozglądałem się jeszcze po okolicy próbując jakoś nanieść te wszystkie punkty na horyzont, gdy w oczy wpadło mi jedno z mniejszych wgłębień w skale. Dwa ciemne cienie poruszyły się za jakimś strasznym bałaganem.
-‘Sicheii, widziałeś?’
-‘Tak, to Twój Geekii’ – powiedział szukając czegoś w swoim plecaku –‘On i jego gniazdo. A dokładniej to co mu z niego zostało’
* * *
Dziadek wyciągnął z worka placki wyglądające jak pita. Palcem ściągnął z brzegu resztki mąki, tak, że uzbierała się ich szczypta, a następnie włożył część jej do ust, część wysypał na głowę, a resztkę rozsypał na wietrze, który powiał zza naszych pleców. Małe pyłki kukurydzianej mąki wiatr uniósł w kierunku dna wąwozu. Sięgnąłem do worka po swój kawałek i spróbowałem odtworzyć jego ruchy.
-‘to z pierwszej mąki, Johona ma odsypane jej jeszcze trochę w worku’ – powiedział pod nosem -’w ten sposób Navajo dziękują za plony oraz wyrażają wdzięczność ziemi, która nas żywi. Zawsze z pierwszej mąki’
-‘i co będziemy tu robić?’
-‘przygotujemy się, a potem posłuchamy’
Sięgnął ponownie do torby i wyciągnął kilka gałązek pełnych srebrnych liści o wyraźnym i niepowtarzalnym zapachu. Dzięki jednej z koleżanek, których nigdy nie podejrzewałbym o takie fascynacje, znałem już zapach białej szałwii doskonale.
-‘Kiedy dorastałem w szkole zabroniono nam mówić językiem Navajo. Gdy zostaliśmy na tym przyłapani musieliśmy myć usta mydłem, także w środku. Kazano nam ubierać się tak jak nosili się biali. Zabroniono nam posiadania długich włosów, choć wszyscy wiedzieli, że nimi mierzymy nasz honor. Kazano nam także chodzić do kościoła. Żyliśmy równolegle w dwóch różnych kulturach, ale robiliśmy wszystko by przetrwać’.
Przez cały czas gdy mówił splatał gałązki białej szałwi w podłużny warkocz. Liście oplatał przesuszonymi gałązkami tworząc chaotyczny, choć też piękny w swojej naturalności wzór.
-‘Dziś, znając waszą kulturę myślę, że wszyscy biali żyją tak jak my wtedy, gdy byłem mały. Wy jednak przegraliście, wasza kultura nie przetrwała. I dziś przez to zmagacie się z problemami. Ciągle nowe problemy’
-’dzielnie je rozwiązujemy’ – uśmiechnąłem się, choć przed oczami stanęło mi najbardziej trafne określenie realnego socjalizmu w PRL, który dzielnie rozwiązywał problemy, które sam tworzył.
-’Tak, tylko skutkiem tego są kolejne problemy. Przesuwacie nieszczęścia w czasie dając im rosnąć. Tak nabierają siły do chwili, gdy już nie będziecie w stanie ich pokonać. Przy odrobinie, w Waszym pojęciu, szczęścia, przeżyjecie w ten sposób swoje życie pozostawiając te wyzwania swoim dzieciom. To właśnie w waszej kulturze nazywacie piekłem, choć nie potraficie jeszcze tego nazwać. Boicie się, bo odrzuciliście świat ducha, choć w środku przeczuwacie, że świat duchowy jest równie realny co ten wkoło nas’.
Z plecaka wyciągnął zapalniczkę, mały bębenek oraz rogowy młotek.
-’To chcę Ci pomóc zrozumieć’.