-’Nudzi mi się, za proste tutaj mają te drogi’ – stwierdziłem przekrzywiając się w fotelu kierowcy na stronę drzwi.
-’Ty w ogóle wiesz gdzie my mamy jechać?’ – Mirka spytała rozbawiona po raz nie wiem który już w trakcie tej wyprawy.
-’Jasne, że wiem. Prosto tędy, a potem trzeba drogowskazy czytać’
-’Przecież mamy GPSa. Może sprawdzimy?’
-’E tam, GPS jest dla mięczaków’ – poprawiłem się w fotelu -’o patrz, tu jest skrót!’
Przyhamowałem trochę za mocno po czym z piskiem opon skręciłem w drogę szutrową przy której stała żółta tablica z niewyraźną nazwą jakiegoś kanionu. Czego jak czego, ale kanionów tym mormonom w Utah nie brakuje. Mirka tylko złapała się pasów po czym popatrzyła na mnie wzrokiem, który mógłby zabijać.
-’zgubimy się’
-nie, spokojnie. Znam tutaj taki skrót’
-’Ta, jasne. Przecież jesteśmy tu pierwszy raz’
-’ale ja o nim czytałem’
-’..?’
-’u Karola Maya było. Bodajże w którymś Winetou’
Gdyby nie to, że droga zrobiła się dość kręta i wąska zapewne rozmowa powędrowałaby nam w bardziej nerwowe rejestry. Tyle, że pojawił się asfalt, więc nagła ucieczka od cywilizacji przestała być najwyraźniej tak bardzo przerażająca dla mojej matki. Jeszcze dwa zakręty po czym nagłe hamowanie. Na przeciwko nas w szyku blokady drogi małe stadko krów. Rozplanowane jak brygada obrony terytorialnej po obu stronach pobocza. Główne siły wokół osi pasa. Najwyraźniej one także znudzone przewidywalnym krajobrazem urwały się cywilizacji farmerskiej.
-’i co teraz?’
-’nie mam pojęcia, daj mi chwilę pomyśleć’.
Stado na gigancie popatrzyło po sobie i po wymianie spojrzeń umocniło
się na pozycji. Flanki zaczęły bezczelnie podgryzać zieleniące się
krzaki na poboczu. Nawet jakbym chciał przejechać między nimi nie wcisnę
się. Wyjrzałem przez okno i syknąłem. Z jednej strony skała, z drugiej
potok kilka metrów poniżej nasypu. Dodge Durango fajnym autem jest, ale
zawracać będę tu przez miesiąc po centrymetrze, a i tak nie wiem, czy
się zmieszczę w poprzek drogi. Poza tym zakręt przede mną i zakręt za
mną. Jeden zbyt szczęśliwy motocyklista niesiony adrenaliną i będę
zdrapywał go z bocznych drzwi. Zatrąbiłem dwa razy. Krowy popatrzyły na
mnie i zaryczały. Powtórzyłem, ale tylko po to, by za chwilę się
upewnić, że trąbienie dla jednej ze stron oznacza najwyraźniej
intelektualny dialog.
-’*Beeep*’
-’muuuu…’
-’Beep Beeep’
-’muuuóó…’
Ryknąłem silnikiem po czym szarpnąłem kilka razy do przodu po chwili hamując. Krowy podniosły głowy ze zdziwieniem. Jedna opuściła łeb trochę za nisko, jak na moje poczucie komfortu. Jeszcze trochę pokozaczę i będę klepać maskę w tym pożczyczonym aucie, psiajegomać. Przerzuciłem skrzynię ponownie na drive i zacząłem powoli zbliżać się do tarasującej mi drogę tyraliery. Kiedy już myślałem, że ktoś to bydło trzyma tu na łańcuchu dla jaja, wycieczka w nagłym przebłysku inteligencji pokornie zeszła na prawą stronę drogi i odwróciła się do nas zadem. Kiedy je mijaliśmy miałem jeszcze wrażenie, że jedna z nich zajrzała do auta z wyrazem pyska „No tak. Mówiłam przecież, że debile miastowe. Jak nic”.
Przejechaliśmy jeszcze z półtorej mili trafiając na kawałek otwartej przestrzeni, gdzie jedyną oznaką cywilizacji równo wylany asfalt i znaki drogowe uprzedzające o wolnym wybiegu krów.
-’gdzie my jesteśmy?’ – spytała Mirka wyciągając aparat i strzelając
kolejną serię fotek. Już bez nerw. Błysk dziecka w oku przemieszany z
zachwytem.
-’Nie mam zielonego pojęcia’ – uśmiechnąłem się -’ale przyznaj, że przynajmniej w ładnym miejscu nas zgubiłem’
Road Less Traveled. As usual.