Jest po północy. Motel z drewna i kutego żelaza, nad brzegiem rzeki. Dwa kroki od ganku stajesz pod kopułą nieba, gdzie widać całą drogę mleczną. Brakuje tylko jakiegoś dziadka, który by poklepał Cię po ramieniu i stwierdził „niebo gwieździste nade mną, prawa moralne we mnie”, po czym walnął by Ci wykład o noumenach.
W recepcji dziewczyna, z którą przegadałem zdecydowanie zbyt dużo, jak na szybką rezerwację pokoju. Uczę się tego small talkowego odbijania piłeczki po amerykańsku i widzę w tym coraz więcej brydża. W szkole mnie uczyli, że te small talki to takie tam pieprzenie o pogodzie, tymczasem to wisty, obranie atu, impas, widły albo zrobienie robra. Karty lubią dym, więc przed snem przeszedłem się jeszcze na recepcję. Jeden wspólny papieros i uśmiechnięte dobranoc. Fajnie pogadać z kimś zupełnie obcym po całym dniu zanim poduszka stanie się zbyt wygodna. Zdecydowanie tego wieczora z recepcją zaczepiliśmy się wzrokiem o jeden raz za dużo.
Noc mija niepostrzeżenie. Zdaję klucze, za ladą recepcji niestety nie ma już mojej rozmówczyni. Zastąpiła ją starsza Indianka, o powierzchowności, której proklienckość zbliżona jest w odbiorze do papieru ściernego. Mam wrażenie, że jej zegar biologiczny zatrzymał się w tej części cyklu, gdy coś podpowiada kobietom, by na pytanie ich mężczyzny czemu gotują wodę na herbatę w 4 garnkach odpowiadać krzykiem pretensji „bo tak”. Nie patrzymy sobie w oczy, oddaje klucz do pokoju i dziękując za nocleg próbuję salwować się ucieczką. Recepcjonistka sprawdza jeszcze numer pokoju i rzuca mi na blat lady wizytówkę burcząc coś pod nosem. Zatańczyłem na jednej nodze, złapałem przesyłkę i rzucając jakieś zdradzające nietubylczy akcent 'thanks’ odwróciłem się w kierunku wyjścia.
Wychodząc coś mnie tknęło, żeby obejrzeć kartonik drukowany chałupniczą metodą raz jeszcze. Promocja na kolejny pobyt? Na odwrocie kilka słów napisanych ołówkiem i numer telefonu inny niż do samego motelu. Odwróciłem się do recepcji z pytającą miną, zmuszając kąciki ust, by się do niej mimo wszystko uśmiechnęły. Pokręciła głową również wykrzywiając z przymusu twarz w grymas, który można było zinterpretować jako pewną formę uśmiechu.
Noszę tą wizytówkę w moim zniszczonym portfelu do dziś. Czasami do siebie dzwonimy, choć nie pytam czy rodzina dalej tak nerwowo reaguje na turystów z Europy.