-‘Ja ete, szekie do eneteyie, Si chei Artur jeniszie’
-‘Szi ei
Artur jeniszie’ – powtórzyła rozbawiona – ‘musisz zwracać uwagę na to
jak łączysz słowa, chociaż po tak wygłoszonej formule raczej Cię tu już
nikt nie zastrzeli. Niewielu Bilaganaa próbuje używać naszego języka. To
będzie Twój atak przez zaskoczenie’.
W oczach tańczyła jej radość przemieszana z ciekawością.
-‘nie masz na imię dziadek Artur. O ile wiem nie jesteś też już wnukiem’.
-‘myślałem, że Sicheii to imię dziadka’- popatrzyłem lekko zdziwiony, choć wyłapałem już gdzie popełniłem błąd.
-‘nie, to jego funkcja i miejsce w rodzinie, ale tego słowa używamy gdy
mówimy o własnym dziadku albo o ojcu którejś z matek, które dopiero
urodziły. Dziadek ze strony matki nazywa też w ten sposób własnego
wnuka, o ile oczywiście ten jest chłopcem.
-‘czym więcej opowiadasz
mi o tym, jak rozumieć, tym bardziej czuję się pogubiony w Waszym
sposobie nazywania świata’- popatrzyłem zmieszany, bo zaczęło do mnie
docierać, że zanim nie zrozumiem tej skomplikowanej układanki kulturowej
język będzie dla mnie jedynie serią mniej lub bardziej niewymawialnych
sylab i dźwięków. Small talku delfinów pływających gdzieś w
rzeczywistości równoległej.
-‘musiałbyś żyć tak jak my, żeby to w
pełni zrozumieć’ – spuściła wzrok –‘w języku angielskim różne rzeczy
nazywane są jednym słowem. My na każdą rzecz mamy wiele słów, których
używamy w zależności od tego, co chcemy powiedzieć. U nas dziecko dla
dziadka ze strony matki jest spadkobiercą jego wiedzy i synem. Gdy
dziadek mówi do własnego wnuka nazywając go swoim tytułem uświadamia mu
rolę, jaką ma spełnić. To on wybiera moment, kiedy zwraca się do
własnego wnuka „Sicheii”. Rzadko zwracamy się do siebie używając
imienia. Wśród Navajo imię ma wielkie znaczenie, bo wierzymy, że będzie
towarzyszyć nam po śmierci. Określa pragnienia, potencjał i historię,
która nas tu zdefiniuje. Wybieramy je ostrożnie, bo uważamy, że jest
święte’.
-‘Czy dobrze rozumiem, że do Twojego syna Sicheii będzie zwracał się używając imienia jakim go teraz nazywacie?
-‘Dobrze rozumiesz. Tak samo ty, jeżeli będziesz miał kiedyś córkę i
ona da Ci męskiego wnuka, też będziesz przemawiać do niego jak do
siebie. Będziesz go uczył, by tradycja nie zaginęła. W ten sposób
trwamy’
—
Zawirowało mi w głowie. Przed oczami stanęła mi
drewniana izba w podwarszawskiej wsi. Dwóch starszych, przynajmniej jak
na ówczesne standardy, panów siedząc pod ciężkimi drzwiami nerwowo
łamało palce. Między nimi Lucek wydeptał już ścieżkę w deskach nierówno
ułożonej podłogi. Za oknem śnieg przysypał świat, a w domu zapach
świątecznych potraw mieszał się z duchem świąt. Było już dawno po
pierwszej gwiazdce, więc wszyscy nerwowo czekali na ten, nietypowy jak
na te święta, prezent.
Drzwi otworzyły się skrzypiąc niemiłosiernie gdy akuszerka wyszła z izby wynosząc misę umorusaną krwią.
-‘chłopak?’ – spytał ten większy, siedzący najbliżej drzwi izby. Lucjan nie był w stanie wydusić z siebie słowa
-‘tak, chłopak. Piękny zdrowy chłopak’
Dwóch Adamów popatrzyło po sobie z uśmiechem.
-‘no świekrze, to my już dziadki’ – powiedział ten pierwszy wyciągając dzbanek samogonu.
-‘ech, ano teściu, jak ten czas leci, nie?’
Akuszerka obmyła misę i wracając do izby z gorącą wodą zatrzymała się
przed drzwiami. Gdy zbliżyła się do progu izby Lucjan podbiegł, nacisnął
skobel i uchylił przed nią drzwi.
-‘mogę do niej wejść?’
-‘musisz poczekać, jeszcze nie skończyłyśmy. Jadzia słaba jest, ale wszystko z nią dobrze’
Jeden z Adamów, ojciec Jadzi sącząc okowitę z gwinta glinianej butelki wychylili się z ławy i krzyknął w kierunku izby, gdzie przed przenikaniem chłodu chronił ją rozwieszony pled.
-‘A księdzu tam jeno powiedzcie, że Adam ma być. Siadaj synku i się napij. Ojcem zostałeś’.
Z izby niósł się płacz dziecka, które kiedyś zostanie moim tatą. Tak mi kazali tą wyjątkową wigilię 1945 roku oraz pradziadków zapamiętać moi dziadkowie, Lucek i Jadzia.
—
Słońce stało w szczycie i paliło niemiłosiernie wszystko, co tylko nie znalazło sobie wcześniej kawałka cienia.
-‘Dziwnie mi. We wszystkich dokumentach mam dwa imiona’ – powiedziałem
po chwili ciszy.-’w rodzinie wszyscy mówią na mnie z drugiego imienia, w
pracy i wśród znajomych z pierwszego’.
-‘możesz mieć ich kilka, ale Twoje prawdziwe imię jest tylko jedno’
-‘to które z tych nadawanych przez rodziców jest właściwe wg waszej
tradycji?’ – zapytałem robiąc z siebie profana większego niż byłem,
chociaż wiedziałem już, że powoli dopływam w tej rozmowie do rzeczy,
która nurtowała mnie przez cały czas nim tu nie dojechałem.
-‘nie, żadne z nich zapewne. To będzie to, które sam odnajdziesz’- odpowiedziała –‘to droga Navajo, sposób w jaki stajemy się dorośli. Spytaj o nią dziadka’
Spuściła wzrok, po czym uśmiechnęła się do siebie.
-’bo przecież po to tu przyjechałeś, czyż nie?’