Taka amerykańska prywata. Facet ma dom w przesmyku pomiędzy górami, zostało mu trochę działki, której nie idzie niczym obsadzić. Poza tym co to za działka – nawet na ogródek się nie nadaje, bo samochody, hałas i przeciąg między górami. Nawet hamburgery będą protestować przed wypasem w takim miejscu.
USA w pewnym momencie przeżywały gorączkę energii odnawialnej. W 1985r zbudowały ogromne farmy wiatrowe subsydiując je kolosalną jak na tamte czasy kwotą miliarda dolarów. Dzieki temu mają też największe elektrownie wiatrowe na świecie do dziś oraz to nadal jedno z ich głównych odnawialnych źródeł energii. Europejski raj, no nie? Nie do końca. Amerykanie szybko się zorientowali, że wysokie koszty utrzymania, duża awaryjność i zmienne warunki pogodowe, sprawiają, że wiatraki są drogie i nieefektywne. Wynik? Ponad 14 tysięcy turbin wiatrowych stoi odłogiem i szpeci krajobraz Stanów Zjednoczonych.
Gorączka wiatrowa w USA wzięła się głównie z sytuacji geopolitycznej na przełomie lat 70 i 80. W 1985r, kiedy ceny ropy i gazu zaczęły spadać, energetyka z odnawialnych źródeł stała się dziwną fanaberią. Nie bez znaczenia był też fakt, że zainstalowane prawie 20 tysięcy turbin wykorzystywało technologię, która nie była nigdy wcześniej testowana. Koszty napraw skutecznie wyeliminowały masę farm wiatrowych, a te, które zostały sprzedane (jak np. wielka farma Kamoa na Hawajach) zostały rozebrane na części, po których straszą tam dziś jedynie słupy. Straszą w pełnym tego słowa znaczeniu, bo wiatr w szczelinach wydaje tak upiorne dźwięki, że niektórzy twierdzą, że to miejsce jest nawiedzone.
Tory Aardvark, specjalista od ochrony środowiska nagrabił sobie dość skutecznie w zielonych kręgach stwierdzając, że kiedyś przyjdzie moment, że rządy na całym świecie zaczną ciąć dotacje, wspierające odnawialne źródła energii, co zaskutkuje rosnącą ilością opuszczonych farm wiatrowych, które zaczną zaśmiecać naszą planetę. Według Tory’ego Aardvarka opuszczone turbiny wiatrowe są symbolem „umierającej klimatycznej religii”. To prowadzi do smutnego stwierdzenia, że motywowana naciskami grup interesu ingerencja państw w energetykę odnawialną może przynieść światowej gospodarce, jak i ekologii więcej szkód niż pożytku.
Póki jednak państwo pod wpływem zielonych poczuwa się do wydawania naszych podatków na wiatraki oraz inne romantyczne idee, a konsumpcja energii elektrycznej nadal i sukcesywnie rośnie (w ciągu 20 lat ma wzrosnąć co najmniej o połowę), może idea znalezienia sobie jakiejś doliny i nasadzenia wiatraków wcale nie jest taka głupia. To nawet ładnie wygląda.
Tylko ptaków szkoda